Dmitry Dubinets, który wychował się na Białorusi i rozwinął bieliźniany biznes w Nowym Sączu, po wybuchu wojny w Ukrainie z dnia na dzień zaczął tracić kontrahentów i pracowników. „Forbesowi” opowiada, jak udało mu się przetrwać najtrudniejsze miesiące i nie tylko wyjść z biznesem na prostą, ale jeszcze go podwoić

Dmitry Dubinets (na zdjęciu), twórca bieliźnianej marki Teyli, wyprowadził firmę z kryzysu, do którego przyczynił się wybuch wojny w Ukrainie

Tak. Jeszcze rok temu działaliśmy w modelu, gdzie wysyłaliśmy elementy potrzebne do odszycia bielizny, jak koronka, tekstylia, sprzączki itp., na Białoruś, do naszego kontrahenta w Witebsku. Uszyta bielizna wracała do naszego centrum w Nowym Sączu. Ale wraz z wojną pojawiły się sankcje, także na wymianę handlową z Białorusią, a w wiadomościach można było zobaczyć ludzi blokujących TIR-y, które przewoziły towar przez granicę. W firmie zaczęła się panika — co robić, jak dalej żyć, szczególnie że u kontrahentów, którzy wysyłali do nas materiały potrzebne do produkcji, pojawiły się wątpliwości, że nie odbierzemy gotowego zamówienia z Witebska, w efekcie nic nie sprzedamy i nie rozliczymy się. Niektórzy zaczęli wymagać przedpłaty towar i skracać terminy płatności. Panowała wielka niewiadoma, w którym kierunku to pójdzie, a do tego nasze kanały sprzedaży zaczęły nam komunikować, że towary o białoruskich kodach kreskowych będą blokowane.

Źródła: Forbes.pl (Grupa Onet)
Tags:
  • teyli
  • wojna na Ukrainie