Tłumaczyła książki z cudzego języka i ciągle martwiła się o innych. Żyła długo, to nie takie oczywiste dla jej pokolenia. Podobno kiedyś powiedziała, że gdyby powstała książka o jej losach, nosiłaby tytuł: „Tam, gdzie nie ma uczuć”. Ale kiedy zna się jej twórczość, zwłaszcza translatorską, trudno zgodzić się z takim stwierdzeniem. W końcu dzięki Irenie Tuwim znamy Kubusia Puchatka. Czy może być bardziej emocjonalna książka?

Patrzę na jedno z tych starych zdjęć przedstawiające elegancką panią z włosami w kok i z perłami na szyi. Ech, być taką damą, pozować w fotograficznym atelier! Kim ona jest? Była zawsze opowiadana cudzym językiem. Głównie brata, Juliana, który przytaczał na jej temat anegdoty, fakty z życia, wspomnienia czy didaskalia do własnej biografii. Czy nie pogubiła się w innych głosach?

Nosiła też w sobie rysę właściwą osobom z przekreślonym wojną życiorysem. Taką, która boli niczym rana. U Ireny to okrutna śmierć matki, którą w czasie wojny naziści zrzucili z okna, była powracającą traumą. Ciągłe niepokoje, melancholie i brak pewności co do własnej pracy towarzyszyły jej do końca życia. Czy to typowa dla twórczego zawodu huśtawka nastrojów czy pokłosie atmosfery rodzinnego domu, w którym choroba psychiczna matki wpływała na domowników?

Źródła: Vogue Polska
Tags:
  • Irena Tuwim
  • Vogue Polska
  • Julian Tuwim