Salvador Dalí nazywał ją swoją muzą, Richard Avedon uwielbiał fotografować, a Horst porównywał do Wenus Botticellego. Jako najstarsza pracująca zawodowo modelka trafiła do „Księgi Rekordów Guinessa”. Ale 90-letnia Carmen Dell’Orefice to nie tylko wyjątkowa kobieta, która udowadnia, że piękno nie ma wieku. Fascynująca historia jej życia mogłaby posłużyć za filmowy scenariusz.

Carmen Dell'Orefice, 2012 r.

Najbardziej rozpowszechniona wersja historii kariery Carmen Dell’Orefice mówi, że 13-letnia wówczas dziewczyna trafiła na sesję do „Vogue’a” niemal prosto z autobusu, którym jechała na lekcję baletu. Rzeczywiście było jednak inaczej. Istotnie, w 1944 roku w drodze na zajęcia tańca Carmen spotkała żonę fotografa mody Hermana Landshoffa. Zaproponowała pannie Dell’Orefice zdjęcia próbne, na które ta ochoczo się zgodziła. Sesja wypadła jednak tak źle, że fotograf wysłał do matki Carmen liścik, w którym określił jej córkę jako „osóbkę niezwykle uroczą, lecz kompletnie niefotogeniczną”.

Jeśli młoda dziewczyna się tym przejęła, to tylko ze względu na zarobek, jaki przeszedł jej koło nosa. Bo w domu się nie przelewało. Choć przez jej wykwintnie brzmiące nazwisko w przyszłości wielu przypisywało Carmen arystokratyczne pochodzenie, w istocie jej ojciec był włoskim imigrantem – niespełnionym artystą, który na życie zarabiał, grając na skrzypcach wszędzie tam, gdzie zechciano mu zapłacić. Z kolei pochodząca z Węgier matka marzyła o karierze tancerki, ale brutalna rzeczywistość zweryfikowała jej plany. Pani Dell’Orefice pracowała jako sprzątaczka i kelnerka. Ambicje przelała na córkę, ale i tej nie dane było zostać primabaleriną. Po tym, jak gorączka reumatyczna przykuła Carmen na rok do łóżka, dziewczynka mogła zapomnieć o profesjonalnej karierze baletowej. Ale los miał dla niej inne, nie mniej ambitne plany.

Źródła: Vogue Polska
Tags:
  • carmen dellorefice
  • Vogue Polska
  • moda