NEWSWEEK: Dlaczego ludzie w ogóle chcą, żeby to TVN wyremontował im mieszkanie?
DOROTA SZELĄGOWSKA: Niektórzy chcieliby nas potraktować jak sponsorów. Mają już pomysł: „Chcę mieć tutaj czerwoną ścianę, tutaj zróbcie tak, a tutaj tak”. Tacy ludzie odpadają w castingach. Dla części to jest chęć wystąpienia w telewizji, poznania ekipy. Większość jednak chce, żeby ktoś za nich remont zrobił, bo to ich przerasta. Nie mają pieniędzy albo pomysłu. Wszyscy chcą, żeby ktoś za nich tę zmianę zrobił. Polacy nienawidzą i boją się remontów.
Lubi pani demolki?
- Uwielbiam.
Dlaczego?
– Nie lubię brzydoty, bylejakości, rzeczy niedokończonych. Kiedy mogę coś brzydkiego zniszczyć, zrównać z ziemią, to powstaje czysta przestrzeń. Bo ile razy można zaklejać dziury albo zakrywać plamy? A tak mamy czyste płótno, które można zapełnić czymś nowym i dobrym. W życiu postępuję tak samo, też lubię demolki.
Co pani widzi, wchodząc do mieszkań, które najpierw pani zdemoluje, a potem ładnie wyremontuje?
– Kiedy jeszcze są wypełnione rzeczami, od razu widzę, kto w nich mieszka, jaki charakter mają właściciele. I od razu rzuca się w oczy, że Polacy mają za dużo rzeczy i za mało miejsca na ich przechowywanie.
Bo te mieszkania są takie małe?
– Problemem jest nadmiar rzeczy, a nie brak miejsca. Tyle że ludzie kompletnie tego nie widzą. Dopiero jak pakują się przed programem, okazuje się, że byli w stanie wyrzucić trzy czwarte rzeczy.
Gromadzenie to typowo polska cecha? Wszystko jest dla nas cenne? Nie umiemy się z niczym rozstać?
– I wszystko musimy mieć na własność. Jesteśmy niewolnikami kredytów, bo wszystko kupujemy na raty: telewizor, lodówkę, ekspres do kawy. A potem nie pójdziemy do kawiarni, tylko będziemy pić kawę z tego ekspresu, dopóki nam się nie zwróci. Kiedy byłam w Berlinie, zauważyłam, że w bardzo wielu mieszkaniach nie ma pralek. Dlaczego? Bo pralnie są na każdej ulicy. U nas nie ma, bo się nie opłaca, każdy Polak musi mieć własną pralkę. Mieszkań nie wynajmujemy, bo bardziej się opłaca kupić własne. A jak już wynajmiemy, to urządzone i nic nie można z nimi zrobić.
A ludzie chcieliby?
– Tak. Ale nawet we własnych nie bardzo mogą.
Bo?
– Bo w polskiej rodzinie rządzi mama i teściowa. Bardzo często rodzice dokładają się do pierwszych mieszkań młodych, więc potem biorą udział w ich urządzaniu, bo „młodzi nie wiedzą”. I ci młodzi nie mają potem wpływu na to, jak będzie wyglądać ich mieszkanie. Pamiętam firanki w oknach, które były tam dlatego, że mama je kupiła. Albo nieładne dywany, bo mama uznała, że bez dywanu być nie może. A poza tym Polacy boją się eksperymentować.
Czyli?
– Chcą mieć tak jak wszyscy. Ale oczywiście lepiej. Znam rodzinę, która nie miała kasy na wykończenie zbyt dużego jak na jej potrzeby domu, ale firanki w oknach były tak udrapowane, że z ulicy wyglądało, że to jest jakaś superrezydencja. To bardzo polskie. Poza tym próbujemy wykorzystać każdy kąt, każdy pawlacz, żeby upchnąć zupełnie niepotrzebne rzeczy, po które nigdy nie sięgamy. I jeszcze jedno: w każdym domu, nieważne biednym czy bogatym, jest przynajmniej jeden telewizor, najczęściej olbrzymi. Z 60 cali, pewnie na raty. I nawet w skromnych domach dzieci mają za dużo zabawek, w ich pokojach panuje chaos. Zdarza się, że rodzice śpią na rozwalającym się łóżku, a dzieciom oddają swój pokój. Dzieci rządzą naszymi mieszkaniami.
Co w tym złego?
– Nic. Może tylko jakieś niewłaściwe rozłożenie środków, którymi dysponujemy. Być może te dzieci potrzebują więcej uwagi, a nie więcej zabawek i większego telewizora. Sama jestem matką i wiem, że dzieci zawsze przynoszą zabawki do salonu. Ale jest coś nie tak, gdy ojciec ogląda telewizor, siedząc na krześle, bo wszędzie walają się zabawki. A w łazience królują zabawki do kąpieli.
Rozmawia pani o tym z rodzicami?
– Ależ tak! Mówią: „No rzeczywiście, ale nie wiem, jak to zmienić”. Wymuszam na nich obietnicę, że jak zrobię remont, będzie u nich inaczej.
Dotrzymują słowa?
– Tak. Z bardzo wieloma bohaterami utrzymujemy potem kontakt i okazuje się, że usunięcie dziecięcych zabawek z salonu czy łazienki zmienia ich życie. U niektórych kończy się zbieractwo, niektórzy decydują się na kolejne dziecko. To jest fantastyczne.
Co jeszcze widzi pani w polskich domach?
– Pewnego rodzaju bylejakość. Często jest tak, że młodzi ludzie dostali mieszkanie po rodzicach, urządzone w stylu lat 90. A to były najgorsze lata dla polskiego designu: brzydkie kuchnie, ohydne firanki, takie w stylu syrenki Arielki, mieniące się wszystkim kolorami pomarańczy i błękitów. Do tego jakieś ohydne widoczki na ścianach. Gdy pytam, dlaczego tak się urządzili, mówią, że nienawidzą tego wnętrza, ale mieszkają tam półtora roku. A kiedy dopytuję, czego w swoim mieszkaniu nienawidzą najbardziej, odpowiadają, że tych zasłon, co je mama powiesiła.
Dlaczego ich nie zdejmą?
– Chyba są jacyś bezwolni. Niektórzy mówią: „Jak zdejmiemy zasłony, to trzeba będzie pójść dalej i zmienić więcej, bo meblościanka będzie się wydawać jeszcze ohydniejsza i to wszystko nie będzie do siebie pasować”. Bardzo wielu ludzi wyznaje zasadę: odpadło, niech leży. A odpadło pół roku temu. Nie chcą się bawić w naprawianie szkód. Remont kojarzy im się strasznie, myślą, że jest ponad ich siły. Z różnych powodów: nie mogą się dogadać z partnerem albo boją się, co powie mama. Czekają na Szelągowską jak na kogoś, kto ma magiczną różdżkę. Najbardziej lubię takich bohaterów, u których widzę, że zrobili już wszystko, co było w ich mocy. Meblościanka została pomalowana, są fajne, nowe zasłony. Rozpadającej się kuchni już się tak nie da zmienić, ale szafki albo kafelki zostały chociaż pomalowane. To są bohaterowie, których mogę jeść łyżkami.
Co to o nich mówi, że zdjęli stare firanki i pomalowali szafki?
– Banałem jest powiedzenie, że „chcieć to móc”, ale nie zgadzam się, by pieniądze lub ich brak wyznaczały, jak będziemy mieszkać. Czasem ktoś mówi: „Łatwo ci mówić, bo masz pieniądze”. Owszem, teraz mam, ale kiedyś nie miałam. I miałam szafę ze śmietnika, odmalowałam ją farbą olejną w kolorze żółtym. W Warszawie jest sklep, w którym można kupić za grosze otwarte, niezużyte farby. Można też samemu odnawiać stare meble. Oczywiście, nie da się tego wszystkiego zrobić całkiem bez pieniędzy, ale farba do kafelków nie jest droga.
Jest coś takiego jak farba do kafelków?
– Ależ oczywiście! Na brzydkich kafelkach można położyć wykładzinę PCV, która kosztuje grosze. Jeszcze 10 lat temu, żeby mieć świetnie urządzony dom, trzeba było wydać trochę kasy. Tanie rzeczy były brzydkie. W tej chwili mamy dobrej jakości odpowiedniki różnych materiałów. Kiedyś panele podłogowe były świecące, ohydne, ścierały się po roku. W tej chwili możemy kupić panele, które wyglądają tak samo jak deski, są nawet takie same w dotyku. I kosztują 39 zł za metr.
Dlaczego ludzie w ogóle chcą, żeby to TVN wyremontował im mieszkanie?
– Niektórzy chcieliby nas potraktować jak sponsorów. Mają już pomysł: „Chcę mieć tutaj czerwoną ścianę, tutaj zróbcie tak, a tutaj tak”. Tacy ludzie odpadają w castingach. Dla części to jest chęć wystąpienia w telewizji, poznania ekipy. Większość jednak chce, żeby ktoś za nich remont zrobił, bo to ich przerasta. Nie mają pieniędzy albo pomysłu. Wszyscy chcą, żeby ktoś za nich tę zmianę zrobił. Polacy nienawidzą i boją się remontów.
Bo jak znajdą ekipę, to pewnie nie zjawi się na czas, potem majster się upije i zniknie.
– Wie pani, oprócz tego, że robię programy, mam jeszcze biuro projektowe, współpracuję z kilkoma firmami remontowymi i stolarzami. Nawet przy sprawdzonych kontrahentach takie rzeczy się zdarzają. Ostatnio jeden z wykonawców nagle wylądował w szpitalu. Innym razem szef ekipy zapił i przestał odbierać telefony. Na szczęście ekipy pracowały dalej i skończyliśmy te remonty. Nie mamy aż takich przebojów ze stolarzami, ale właściwie każdy z nich jest nieterminowy. Nie będę ściemniać, że świat remontów wygląda inaczej. Natomiast ekipa, z którą pracuję w programach, to ludzie absolutnie sprawdzeni. Nigdy nic takiego się nie wydarzyło.
Pani bohaterowie mieli złe doświadczenia z remontami?
– Dużo jest takich historii. W Polsce panuje pod tym względem bezkarność, prawdopodobnie dlatego, że niechętnie podpisujemy z fachowcami umowy. Zatrudniamy pana Geńka, bo firma remontowa zrobiła za dużą wycenę. Problem polega na tym, że potem płacimy dwa razy więcej. Bo jak pan Geniek coś spartoli, to ktoś musi poprawić.
A o czym marzą bohaterowie pani programów?
– Powiem coś strasznego: oni nie wiedzą, o jakim domu marzą. Chcą po prostu, żeby ktoś zrobił coś za nich. Jednego są tylko pewni: chcą mieć jasno, przestrzennie, dużo miejsca do przechowywania rzeczy. Przez długi czas marzyli o stylu skandynawskim, który w ich wyobrażeniach zawierał absolutnie wszystko, np. złote ramy luster. Przysyłają nam zdjęcia wnętrz, którymi się potem inspirujemy, ale bywa tak, że z dwudziestu każde jest inne.
Nie da się rozpoznać ich gustu?
– Da się, już to potrafimy. Często mówią i wysyłają pomysły, a potem chcą czegoś zupełnie innego. Twierdzą, że nienawidzą niebieskiego koloru, a potem, że go uwielbiają. Kiedyś bohaterka „Polowania na kuchnię” wysłała nam 10 zdjęć. Na wszystkich były białe szafki, witrynki i drewniany blat. Zrobiliśmy bardzo fajny projekt, a ona widzi te witrynki i w płacz, bo nienawidzi witrynek, są ohydne, koszmarne wręcz. Ja jej mówię: „Zobacz, one są na każdym zdjęciu, które nam wysłałaś”. A ona, że na każdym zdjęciu podobało jej się co innego – tu blat, tu kafle, tam jeszcze coś. Inna bohaterka powiedziała, że najważniejszy jest dla niej stary kredens, nie możemy go wyrzucić. Robimy więc cały projekt kuchni pod ten cholerny kredens, odnawiamy go. A kiedy wszystko jest gotowe, ona mówi: „Chcę wyrzucić kredens”. Tłumaczę, że wszystko jest przygotowane pod ten kredens, a ona: „Nie, nie lubimy go, on skrzypi”. Przekonuję, że kredens jest piękny, lepiej go zostawmy, ale jest nieugięta. No i trzeba na szybko robić nową zabudowę.
Co jeszcze potrafi rozczarować bohatera?
– Na 200 odcinków, które zrobiliśmy, mieliśmy tylko dwie takie sytuacje. Raz w „Dorota was urządzi”, a potem w „Domowych rewolucjach”. Najpierw było rozczarowanie, a po programie mieszkańcy pisali do nas e-maile z przeprosinami, że jest cudownie, pięknie, tylko spodziewali się czegoś innego.
A czego na pewno chcą?
– Na pewno chcą mieć duży telewizor, wygodną kanapę, osobną sypialnię. W wielu domach są kłótnie o wannę i prysznic. Jedno czy drugie? Zwykle wygrywa wanna. Ludzie coraz częściej marzą o różnych sprzętach, np. suszarce do ubrań, bo ułatwia życie. Jesteśmy funkcjonalni. Chcemy mieć ładnie i wygodnie, żeby zrelaksować się po powrocie z pracy. Ale wciąż wolimy wyjechać na ciekawą wycieczkę, niż kupić designerską lampę. To jest zdrowe.
Czytaj również: Życie w betonie. Wady i zalety mieszkania w blokach
A co jest w tej chwili modne?
– Lata 50., łuki, elementy pasteli, różu, złota. Ale gusta naszych klientów są bardzo różne: niektórzy mają fantastyczną, nowoczesną stodołę. Styl mocno eklektyczny, beton, ale z elementami antyków i bardzo drogich materiałów. Mamy też klientów, dla których projektujemy kuchnię z sieciówki, bo tak będzie taniej. Mamy takich, którzy chcą mieć marmur z granatami, zielenią. Inni chcą mieć z kolei styl loftowy. Ja jestem projektantką dla normalnego człowieka. Nie wiem, czy umiałabym zaprojektować wnętrze komuś, kto chce wydać ogromne pieniądze tylko po to, żeby mieć znaną markę.
Czego jeszcze dowiedziała się pani o Polakach?
– Szczerze mówiąc, jestem najbliżej Polski, kiedy jadę do domu w Biskupcu na Warmii. Uwielbiam ludzi, którzy tam mieszkają. W tamtejszej kwiaciarni dziewczyny robią tak piękne rzeczy, takie dekoracje. W moim ukochanym sklepie z materiałami budowlanymi jest wszystko: od bardzo ładnych kafelków poprzez farby, jakie lubię. Idę zawsze do Sezamu, który kiedyś był komisem, a w tej chwili sprowadza meble z Danii i robi renowacje. Połowa mojego domu warszawskiego i prawie cały dom pod Biskupcem jest w rzeczach od nich. My sobie tu w Warszawie mówimy: Polska A, Polska B, Polska C, ale to jest zblazowanie. Nie jest tak, że wszyscy ludzie, którzy mają dobry gust, zamieszkali w dużych miastach. Oni są wszędzie i zmieniają swoje małe miejscowości od środka.
Zaskoczyło kiedyś panią jakieś mieszkanie? Weszła pani na plan i pomyślała: „O, jak oni sobie fajnie żyją”?
– Tak, ale prawda jest taka, że najbardziej lubię tych bohaterów, którzy rzeczywiście potrzebują naszej pomocy. Tych, którym się to należy.
Jakim bohaterom się należy?
– Tym, którzy ściągnęli firanki. To ci ludzie, którzy zrobili wszystko, co było w ich mocy, by upiększyć swoje mieszkanie. Ci, którym mimo złych warunków nadal się chce. Ci, którzy nie mają oczekiwań, nie są roszczeniowi. Są bohaterowie, dla których nie śpimy przez trzy doby, żeby im jak najpiękniej zrobić mieszkanie. Albo tacy, dla których wyciągamy pieniądze z własnej kieszeni, żeby im dodać różne rzeczy.
Dlaczego to robicie?
– Bo wiemy, że realnie zmienimy ich życie. Jeżeli my tego nie zrobimy, to nikt tego nie zrobi. Od roku szukam mieszkania dla pewnego pana. Ma trzy córki, najmłodsza choruje na rodzaj padaczki, która ją odcina i dziewczyna przestaje oddychać. Żona umarła, stracił mieszkanie i wynajmuje coś pod Warszawą za koszmarne pieniądze. Musi pracować na dwa etaty i jednocześnie udowodnić, że zajmuje się córką 24 godziny na dobę. Chcieliśmy mu zrobić remont, ale to jest mieszkanie wynajmowane i właściciel nie chciał podpisać z nami umowy, że rodzina będzie mogła tam mieszkać przez kolejne 10 lat. Od tamtej pory próbuję znaleźć dla tego człowieka mieszkanie, aby móc je zrobić. Jeżeli my mu nie pomożemy, to nikt mu nie pomoże. Takim ludziom się należy.
Co pani sprawia największą radość, oprócz demolki?
– Projektowanie i wymyślanie tego wszystkiego. Po drugie, ten moment, kiedy mieszkanie przestaje być placem budowy, a staje się mieszkaniem. Po trzecie, ostatni dzień, kiedy oddajemy gotowe mieszkanie. Stoję obok bohaterki, która nic nie mówi i się trzęsie, głos jej uwiązł w gardle. Tego się nie zobaczy w telewizji. Za każdym razem jest wielkie wzruszenie, łzy. Bardzo często kiedy już zgasną kamery, bohaterowie mówią: „O mój Boże, nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, a jest tak pięknie”.
Naprawdę pani wierzy, że zmienia ich życie?
– Gdybym nie wierzyła, nie wykonywałabym tej pracy. Taki wysiłek nie jest wart żadnych pieniędzy, to jest rezygnacja z własnego życia. Gdybym to robiła dla słupków oglądalności albo pieniędzy, toby się dawno skończyło. Ale ja naprawdę zmieniam życie moich bohaterów.