Z Camille Yolaine, francuską influencerką i założycielką marki Yolaine, rozmawiamy o micie Paryża, francuskich artystach i wątpliwościach, które rodzą media społecznościowe.
– Wychowałam się w domu pełnym artystów. Mój tata i ciocia, zresztą Yolaine, po której mam drugie imię, malowali. Moja marka to oda do rodziny i atmosfery, w której się wychowałam. I hołd dla malarzy, którzy inspirują mnie od dziecka, jak Claude Monet czy Henri Matisse – mówi Camille Yolaine, założycielka marki Yolaine.
Camille, którą na Instagramie obserwuje blisko 400 tys. osób, urodziła się i wychowała w Alzacji, w domu, w którym rozmowy o sztuce i literaturze były na porządku dziennym.
– Tata co wieczór czytał mi różne opowieści. Zmieniał głos w zależności od postaci, którą grał. Byłam nimi tak zafascynowana, że chcąc stać się ich częścią, bardzo szybko nauczyłam się czytać. Szybciej niż inne dzieci, bo nie miałam nawet trzech lat. Ale marzyłam o tym, by czytać wspólnie z tatą. Razem z nim malować te historie. Zainteresowanie książkami, aktorstwem i sztuką zaczęło się we mnie właśnie wtedy i systematycznie się rozwijało. Gdy tylko opanowałam sztukę czytania, zaczęłam tworzyć własne historie – opowiada Camille.
Magiczny Paryż
O przeprowadzce do miasta świateł również marzyła od dziecka. – Gdy miałam 14 lat, rodzice zrobili mi niespodziankę. Kiedy byłam na wycieczce szkolnej, przemeblowali mój pokój tak, by wyglądał, jakbym mieszkała w Paryżu. Miałam nawet swoją małą wieżę Eiffla – śmieje się Camille.
Do stolicy przeprowadziła się 10 lat temu, by zacząć naukę w dwuletnim prestiżowym programie Hypokhâgne, przygotowującym młodzież o zainteresowaniach humanistycznych do egzaminów na najlepsze wyższe uczelnie w kraju. – To szkoła tylko dla dziewcząt, w której mundurki są obligatoryjne. Potem skończyłam studia związane z reklamą i storytellingiem. Do dzisiaj pracuję przy treściach reklamowych – przyznaje.
Pierwsze mieszkanie, które wynajmowała w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés, było na tyle małe, że prysznic praktycznie dotykał łóżka. – To typowe dla Paryża. Mieszkałam na ostatnim piętrze haussmanowskiej kamienicy, gdzie z okien rozpościerał się widok na dachy Paryża. Miałam sąsiada, który codziennie o 19.30 grał na wiolonczeli. Czułam się jak w filmie. Siedziałam na oknie z muzyką na żywo w tle. Magia tego miasta nigdy mi się nie znudzi – mówi, opowiadając o malarzach pokroju Jeana-Auguste’a-Dominique’a Ingresa czy Gustave’a Moreau, którzy mieszkali na Saint Germain, niegdyś centrum artystycznego Paryża.
Słodko-gorzkie emocje
Pielęgnowana od dziecka miłość do pisania pchnęła ją ostatecznie w kierunku dziennikarstwa. Na początku zajmowała się treściami reklamowymi, później zaczęła pracę jako redaktorka mody i urody, m.in. w marce Rouje.
– Czułam, że to sposób na to, by wciąż zajmować się tym, co kocham robić, ale też zarabiać. Dopiero ostatnio mogłam sobie pozwolić na to, by wrócić do marzenia o napisaniu książki. Właśnie pracuję nad swoją pierwszą – wyznaje Camille.
Nie ukrywa, że pomysł na otwarcie autorskiej marki zrodził się wraz z rosnącym zainteresowaniem jej osobą w mediach społecznościowych.
– Zupełnie się tego nie spodziewałam. Wzięłam udział w kampanii reklamowej koleżanki, która prowadzi sklep z ubraniami vintage. Sama robiła zdjęcia, ja miałam wystąpić w roli modelki. Zdjęcia spodobały się w sieci i sporo osób zaczęło się nimi dzielić. Raptownie moje małe konto zarezerwowane dla przyjaciół i rodziny zaczęło z dnia na dzień pęcznieć. Tysiące ludzi zaczęło śledzić moje treści. Na początku nie wiedziałam, jak zareagować. Byłam bliska skasowania konta, bo czułam, że moja prywatność została naruszona. Zdecydowałam jednak, że zagram w tę grę na własnych warunkach. Będę tworzyć treści przemyślane, raz na jakiś czas. Robię zdjęcia głównie aparatem analogowym, zależy mi, by miały klimat i odpowiedni przekaz. Chcę się dzielić moją pasją do sztuki i literatury – tłumaczy.
Dlatego m.in. publikuje filmy, w których recytuje poezję. Duża grupa odbiorców sprawiła, że nabrała odwagi, by założyć własny biznes. – Pomysł, by była to marka beauty, przyszedł spontanicznie. Kolega mojego chłopaka pracuje w tej branży. Pewnego wieczoru zaczęliśmy rozmawiać o tym, w jakim kierunku powinnam pójść. Wtedy zrodził się pomysł na Yolaine, która będzie odzwierciedleniem mojego podejścia do piękna, które jest naturalne, artystyczne i trochę dziecięce.
Z mediami społecznościowymi relację ma niełatwą. Choć widzi w nich wiele pozytywów i wiele im zawdzięcza, dostrzega ich negatywne skutki. – W Paryżu nie brakuje długonogich, chudych influencerek z grzywką i stylem à la Jane Birkin. Czułam presję tego świata i nie chciałam nikogo rozczarować. A nie wyglądam jak modelka. Jestem bardzo niska i nie tak wychudzona. Przez lata miałam z tym problem. Bywały sytuacje, kiedy marki proponowały mi współpracę przez e-maila, ale gdy spotykaliśmy się na żywo, rezygnowały, bo nie mam odpowiednich wymiarów. To nie było łatwe i sprawiło, że nabawiłam się zaburzeń odżywiania. Naprawdę rozumiem, co to znaczy porównywać się w mediach społecznościowych do innych. Ale cieszę się, że to powoli się zmienia i różne typy sylwetki są przez media i modę akceptowane – zaznacza Camille.
Wspomina też sytuację związaną z jednym ze zdjęć, które wykonała dwa lata temu w paryskim muzeum Rodina. – Bardzo mi się podobały, ale dopiero po skończonej sesji zwróciłam uwagę na to, że na zdjęciach widać, że tego dnia nie miałam na sobie biustonosza. W pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy nie obrobić tego zdjęcia. Ale pomyślałam, że nie chcę przerabiać mojego ciała. Chcę je pokazywać takim, jakie jest naturalnie. Ponadto nie było to w żadnym stopniu zdjęcie wyzywające. Rok później spotkało mnie coś okropnego. Fotografia zaczęła być masowo publikowana na stronach z soft porno. Dostawałam setki wiadomości dziennie od obcych facetów z obrzydliwymi komentarzami. Czułam się zaatakowana. Trzeba było czasu, by sprawa przycichła.
Historie malowane szminką
W Yolaine wszystko od początku do końca jest jej pomysłem. Każdy z odcieni Mousse de Rouge zamknięty jest w tubce udekorowanej wzorem, który nawiązuje do wiejskich prowansalskich tapet. W Prowansji spędziła sporo czasu z ciocią, która zachęcała ją, by czytała książki Marcela Pagnola, francuskiego pisarza związanego z tym regionem. Do dziś są to jedne z jej ulubionych powieści.
– Chciałam, by to nie były tylko produkty, ale piękne obiekty, których styl balansuje między vintage a nowoczesnym. Dwa lata pracowałam nad marką. Moment premiery opóźniła pandemia. Kto potrzebował szminki, kiedy twarze trzeba było chować za maskami? Nie lubię jednorazowej konsumpcji, więc wszystkie kosmetyki zostaną w stałej kolekcji, będę tylko dokładać kolejne produkty i odcienie – zapowiada.
Podejście Camille do piękna jest zresztą na wskroś francuskie. – Nie jestem fanką mocnego make-upu czy conturingu. Wklepywanie szminki palcem w usta, a potem rozcieranie jej na policzkach jest dla mnie naturalnym, dziecięcym wręcz wyrazem ekspresji. To daje bardzo naturalny efekt. Wygląda się wtedy jak po dobrym joggingu. Lubię też używać balsamu do ust w roli rozświetlacza. W przeciwieństwie do niego nie ma sztucznych drobinek, więc wygląda bardziej naturalnie. Rozświetlacz być może sprawdza się na zdjęciach, ale nie w życiu codziennym. I najważniejsze: trzeba dużo pić. Wody oczywiście, nie wina. Powinnam to doprecyzować – śmieje się Camille.
Powody popularności paryskiego szyku Yolaine widzi w jego prostocie. – Nie ma w nim nic skomplikowanego. Bazuje na stworzeniu kapsułowej garderoby składającej się z kilku podstawowych elementów, jak mała czarna, trencz, dżinsy, szpilki czy czerwona szminka. To rzeczy, które pasują do każdego, a jednocześnie na każdym wyglądają inaczej, więc łatwo takie zestawy spersonalizować. Ja praktycznie codziennie noszę dżinsy i biały lub czarny T-shirt. Zmienia się tylko okrycie wierzchnie: płaszcz lub marynarka. Mam jedną ulubioną vintage od Yves Saint Laurent, uszytą z aksamitu – opowiada Camille. I dodaje: – Zawsze byłam osobą niezwykle ambitną, która lubiła zajmować się wieloma projektami jednocześnie. Inaczej nie potrafię. Mam tak od dziecka. To sprawia, że jestem szczęśliwa.
Prócz pracą nad Yolaine, Camille planuje wydać debiutancką książkę. Chciałaby też rozwijać karierę aktorską. W końcu każda z tych dziedzin pozwala jej robić to, co kocha najbardziej – opowiadać historie.
Czytaj też: Globalna siła metki „made in Italy‟