imię: Patrizia
nazwisko: Gucci (de domo Reggiani Martinelli)
wiek: 73 lata, ale wygląda chyba na mniej
zawód wyuczony: żona milionera
zawód wykonywany: wdowa
zawód wymuszony: konsultantka producenta biżuterii
Gdyby Patrizia umiała śpiewać, Anna Netrebko byłaby dziś diwą niższej kategorii, drugą Reggiani. Bo życie Patrizii to opera: libretto napisali na spółkę Ajschylos z Almodovarem, muzykę skomponował Wagner, napięcie nigdy nie słabnie.
Niestety, śpiewać Patrizia nie potrafi, z zawodu, wykształcenia i pasji jest wdową po Guccim. Tylko albo aż. Zważywszy na rentę po mężu, równy milion euro rocznie, raczej aż, chociaż ten milion to i tak promil tego, co miała, gdy Maurizio rezydował wśród żywych.
Piękne czasy – Patrizia już wtedy genialnie gwiazdorzyła. Potwierdzają to zdjęcia zrobione w okresie od ślubu do dziś, setki kadrów z 48 lat. Moda się zmienia, wraz z nią moc makijażu, w latach 80. lady Gucci ma perłowe powieki, dekadę wcześniej mruga pastelami.
Duże zmiany zachodzą także w jej głowie, inspirowane prawdopodobnie amerykańskimi serialami „Dallas”, „Dynastia”, „Moda na sukces”. Tylko pewności siebie czas nie rusza. Tupet pozwala Patrizii wiercić wzrokiem dziury w wymierzonych w nią obiektywach kamer i aparatów paparazzich, towarzyszące jej osoby redukuje do roli statystów (szczęściarze) lub tła (ludzie bez właściwości, a więc i bez prawa do podpisu pod zdjęciem).
Signora Gucci patrzy przed siebie jak ktoś, komu zainteresowanie obcych zwyczajnie się należy, zapracowała sobie na to. Tak ekstremalna pewność siebie musi mieć żelbetonowe fundamenty. Jest nimi fortuna Guccich – legendarnego rodu, w który Reggiani wżeniła się w 1972 r. Wcale nie poszło jej jak po maśle.
Liz Taylor świata mody
Na zdjęciach, oprócz charyzmy, widać bogactwo, szokujące tak wtedy, jak i dziś. Jako żona Maurizio Gucciego, Patrizia Reggiani jest współwłaścicielką m.in. alpejskiego domku w St. Moritz i penthouse'u w Olympic Tower na Manhattanie: 830 mkw., nie wspominając o prywatnej windzie. Ponadto ma willę w Acapulco, farmę w stanie Connecticut i kilka mieszkań w centrum Mediolanu. I jeszcze długi na 64 m jacht The Creole oraz całą flotę limuzyn, tu dwa bentleye, tam rolls-royce.
Samochody z Nowego Jorku łatwo rozpoznać po tablicach rejestracyjnych z napisem „Maurizia”. Żadnych złudzeń, że to normalne małżeństwo, państwo Gucci, są jednością. O takiej miłości śpiewa się arie w La Scali oraz szlagiery, które wygrywają festiwal w San Remo.
Rodolfo Gucci, ojciec Maurizio i syn pierwszego wielkiego w rodzinie, tego o uroczym imieniu Guccio, dość długo Patrizi jednak nie trawi. Gucci są z Florencji i wspięli się na szczyt socjety, Reggiani są z Vignola w Modenie, zamieszkałej przez zamożnych, ale jednak prowincjuszy. Gucci mają majątek od pokoleń i nauczyli się już dyskrecji.
Patrizia jest hałaśliwa, to córka kelnerki i leciwego jegomościa, co to dorobił się na wynajmowaniu ciężarówek. Jego pieniądze cuchną nowością. Żeby teść przestał krzywo patrzeć, Patrizia szybko rodzi dwie córki: Allegrę i Alessandrę.
To działa, dziadziuś jest wzruszony, znów zaczyna snuć plany na przyszłość, będzie pięknie. A że w tej rodzinie pieniędzy się nie wydaje, tylko inwestuje, Patrizia też to robi: w siebie, w reputację.
„Liz Taylor świata mody”, krzyczą nagłówki. W Nowym Jorku organizuje bale, na których bawią się m.in. wszyscy członkowie klanu Kennedy. Co miesiąc zamawia do domu storczyki za 8 tys. dolarów. Na pytanie, czy jest szczęśliwa, do 1983 r. odpowiada „tak”, a potem w stylu Sfinksa: „Wolę płakać w rolls-roysie niż śmiać się na rowerze”.
Wysoki, fotogeniczny, bogaty, z nazwiskiem. Maurizio ma warunki, by iść przez życie przebojem. Przez pierwszych 10 lat małżeństwa idzie, w uśmiechu odsłania lekko nachodzące na siebie zęby – zdaniem Patrizii cholernie sexy.
Gdy w 1983 r. umiera jego ojciec, Maurizio zaczyna zdradzać ambicje, marzy mu się status guru biznesu. W tym celu odkupuje od pozostałych członków rodziny udziały w firmie, o wszystkim woli decydować sam. Po pierwsze, zamierza skończyć z rozdawaniem licencji na prawo i lewo – firmowe logo w połowie lat 80. pojawia się m.in. na płóciennych torbach na zakupy i papierze toaletowym, Basta!
Patrizia czuje się muzą i mózgiem tej operacji oraz matką potencjalnego sukcesu. Inspiruje, sugeruje, podpowiada, daje z siebie o wiele więcej, niż się od niej oczekuje. Zdaniem Maurizio za bardzo się wtrąca, pod pretekstem podróży służbowej pakuje więc walizki i przeprowadza się do innego mieszkania, do młodszej kobiety. Ma dość tej miłości, jest toksyczna. Ponieważ nie odbiera telefonów, Patrizia podsyła mu prototyp podcastów: na taśmy magnetofonowe nagrywa opowieści o tym, jak bardzo było im naj, dopóki nie pojawiła się ta…, ta…. lafirynda. Trudno, spróbuje wybaczyć, a może nawet i zapomnieć. Podcasty zaczynają się od obietnicy, że Patrizia zmieni wszystko, oprócz siły, z jaką kocha, kończą zaś groźbami, które prokurator określa mianem karalnych.
Signora Gucci czasami prawie cytuje Wergiliusza: „Jesteś potworem”, mówi do męża, „wkrótce cię piekło pochłonie”.
Zhańbiona wdowa
Każda minuta życia Maurizia wygląda jak kadr z filmu Viscontiego, ale ostatnia to już naprawdę. 27 marca 1995 r. o 8.30 zrelaksowany wchodzi do kamienicy przy via Palestro 20 w Mediolanie. Ma tu biuro, na górę prowadzą marmurowe schody zasłane czerwonym dywanem, wejścia pilnuje portier w liberii, nieco zaskoczony, że za panem Gucci kroczy ktoś obcy. Twarzy nie widzi, skupia się na prawej ręce i trzymanym w niej pistolecie.
Padają strzały, trzy kule trafiają Maurizia w plecy, czwarta w głowę, kolejne dwa pociski dosięgają portiera. „Signor Gucci umarł na moich rękach”, wspomina w „Guardianie”, nadal nie mniej zszokowany niż wtedy.
Takiej sensacji Mediolan nie pamięta, zabić bogatego człowieka w biały dzień można w Palermo, Neapolu, ale nie na północy, co za skandal!
Na pogrzeb przychodzą tłumy, także fotografów. Córki Maurizia płaczą bardzo, stojąca między nimi Patrizia też przykłada jedwabną chusteczkę do oczu. Usta ma obrysowane grubą konturówką i chyba trochę przedawkowała podkład pod makijaż, okulary słoneczne na nosie wyglądają na nowe. Może płakałaby bardziej, a nawet drżała na całym ciele, gdyby wciąż była żoną Maurizia.
Rozwód wyczerpał rezerwy jej łez. Przy okazji rozstania odkryła, jak bardzo boli zniewaga. W zamian za wolność mąż zaproponował jej 3 mln dolarów i jeszcze milion wypłacany co roku jako pensja. „Piękne dzięki za pełną miseczkę soczewicy”, powiedziała Patrizia, a jej prawnicy podbili stawkę do wysokości, która kogoś takiego nie znieważa.
Ludzie myślą, że wszystkiemu winne są pieniądze, Patrizia za dużo chce od życia. Cóż za plebejska logika. Nic nie ma dla niej większej wartości niż rodzina i jej honor, a Maurizio je zhańbił. Za 120 mln dolarów sprzedał w 1993 r. markę Gucci bankowi inwestycyjnemu z Bahrajnu. To tak, jakby gołymi rękami udusił własnego dziadka i ojca, a córki sprzedał mafii.
Pod wpływem wstydu Patrizia zadaje tu i ówdzie pytanie: czy jest na tym świecie sprawiedliwość oraz czy ktoś pomoże jej ją wymierzyć. Rzeźnik, u którego robiła zakupy, odmawia, ma za dużo roboty oraz słabe serce, ale polecony przez przyjaciółkę właściciel zadłużonej pizzerii, całkiem przystojny, wykazuje chęć współpracy w zamian za 300 tys. dolarów.
To miała być zbrodnia doskonała – i była nią, dopóki ktoś towarzystwa nie wsypał. Włosi nie potrafią za długo milczeć. Policja zakłada podsłuch i robi rewizję w domu Guccich. Jednym z dowodów w sprawie jest notes marki Cartier, pod datą śmierci Maurizia widnieje tylko jedno słowo: „Raj!”.
Proces trwa rok, Patrizia z tej okazji skraca włosy i maluje się jakby mniej. Z ławy oskarżonych patrzy na wymiar sprawiedliwości z wyrzutem, jej oczy pytają: „Jak śmiecie mnie tak traktować?”.
W 1998 r. zostaje skazana na 29 lat więzienia, ale sąd apelacyjny skraca jej wyrok o 3 lata i wyraża zgodę na przetrzymywanie w celi żywego zwierzątka. Wybór pada na fretkę, Patrizia nazywa ją Bambi.
Lady Makbet ze słabym wzrokiem
Kamera nie ma tyle mocy, nie potrafi onieśmielić lady Gucci. W 2014 r. ekipa średnio poważnego programu TV pyta: „Patrizia, po co ci był ten właściciel pizzerii? Nie mogłaś załatwić Maurizia sama? Wyszłoby taniej”. Patrizia odpowiada: „Wzrok mi wysiada, nie chciałam spudłować”.
Prawnicy natychmiast publikują oświadczenie, że signora Reggiani tylko żartowała, nigdy w życiu nikogo nie zabiła, do niczego się nigdy nie przyznała. W więzieniu ktoś podobno próbował ją sobie podporządkować, ale szybko przeprosił. Patrizia mówi, że dużo potem spała, głaskała Bambi i inspirowała pozostałe osadzone do dbania o wizerunek. Wśród klientek więziennego sklepiku wzrosło zainteresowanie pielęgnacją i makijażem, natomiast sprzedaż papierosów drastycznie spadła.
Wolnością czarna wdowa mogłaby się cieszyć już od 2011 r. – gdyby tylko po zwolnieniu warunkowym zechciała znaleźć uczciwą pracę. Nie zechciała. „Nie przepracowałam ani jednego dnia w życiu i nie zamierzam tego zmieniać” – oświadcza, zatrzaskując za sobą masywne drzwi celi.
Trzy lata później sąd nieśmiało ponawia propozycję zwolnienia. Tym razem zgoda, Patrizia zostaje etatową konsultantką ds. designu w produkującej sztuczną biżuterię firmie Bozart. Mówi, że umie obsługiwać komputer, ale wkrótce po objęciu stanowiska wysyła w kosmos całe cyfrowe archiwum firmy. Przycisnęła nie to, co trzeba, na swój sposób przeprasza.
Przez jakiś czas czeka na propozycję pracy stamtąd, gdzie jest naprawdę potrzebna i może zrobić sporo dobrego. Dom mody Gucci ręki do niej jednak nie wyciąga.
Córki, które podczas procesu stały za matką murem, powychodziły za maż, mieszkają w Szwajcarii, żadna nie nazywa się Gucci. Patrizii pozostaje zatem cisza lub dyskusyjna przyjemność pogrywania z mediami. Zgadza się na udział w dokumencie telewizji Discovery, grzecznie czeka na film Ridleya Scotta, ciekawe, jak sobie z nią poradzi Lady Gaga.
Na zakupy wychodzi w południe z żywą papugą na ramieniu, a gdy i tego ludziom za mało, publicznie oświadcza: „Niczego złego nie zrobiłam, ale nie jestem bez winy”. Brzmi to jak początek nowego aktu antycznej tragedii.