Edyta Kowalczyk: Po bardzo udanym sezonie ligowym znalazła się pani w kadrze, choć poprzedni selekcjoner Jacek Nawrocki nie zabrał pani na ubiegłoroczne mistrzostwa Europy, co mogło być zaskakujące. Rozumiała pani tamtą decyzję?
Agnieszka Kąkolewska: Znając trenera Nawrockiego od kilku lat i widząc, jakie decyzje podejmował podczas ubiegłorocznej Ligi Narodów, mogłam spodziewać się, że nie pojadę na główną imprezę. Na pewno grając już od kilku lat w kadrze, a wcześniej będąc jej kapitanem, nie było mi łatwo pogodzić się z tą decyzją. Z drugiej strony nie jestem osobą, która w nieskończoność rozpamiętuje takie rzeczy, a dalej robi swoje. Dlatego zamknęłam tamten rozdział, a cała sytuacja dała mi kopa do dalszej pracy.
Jak się pani dowiedziała wtedy o braku powołania?
Byliśmy na zgrupowaniu w Szczyrku. Kilka dziewczyn z niego wyjeżdżało i mnie też trener zaprosił na rozmowę. Przekazał, że taka jest decyzja sztabu.
Podał jakieś argumenty?
Nie chcę w to wnikać. Uważam, że to, co w szatni powinno zostać w szatni, a ta sprawa do takich należy.
Czuła pani, że może wtedy dać coś więcej tamtej drużynie?
W moim odczuciu nie prezentowałam wysokiej formy podczas ubiegłorocznej Ligi Narodów i sportowo nie zasługiwałam na grę w wyjściowej szóstce. Jednak w ostatnim meczu z Rosjankami, gdy dostałam szansę gry (Kąkolewska zdobyła 10 punktów, z czego siedem blokiem - red.), pokazałam, że niekoniecznie muszę być na boisku od samego początku, bo wchodząc z kwadratu, też mogę wykonać dobrą robotę. Ale decyzja trenera była inna.
Po sezonie kadrowym spotkała się pani z Jackiem Nawrockim w Chemiku Police. Wiadomo – klub i kadra to dwie różne drużyny, ale trener wciąż pozostaje ten sam. Powodowało to jakieś zgrzyty?
Kiedy trener wrócił do nas po sezonie kadrowym, wyjaśniliśmy sobie całą sytuację. Ja też nie należę do osób mściwych czy długo coś rozpamiętujących. Poza tym wychodzę z założenia, że dobro drużyny jest najważniejsze. Może nie zapomniałam o tym, co stało się w moich relacjach z trenerem Nawrockim, ale na pierwszym miejscu stawiałam zespół.
Pod koniec lutego Grupa Azoty Chemik Police zakończyła współpracę z Jackiem Nawrockim i zastąpił go dotychczasowy asystent Marek Mierzwiński, który poprowadził was do mistrzostwa Polski. Co się zmieniło?
Treningi wyglądały zupełnie inaczej, wróciłyśmy poniekąd do zasad, gdy wcześniej prowadził nas Ferhat Akbas. Trener Mierzwiński także przywiązywał na zajęciach bardzo dużą wagę do obrony, nie pozwalał, by piłki spadały na boisko bez jakiejkolwiek reakcji z naszej strony, bardzo dużo od nas egzekwował. Sam pracuje w tym klubie od lat i dał z siebie sto procent, by zdobyć z nami to mistrzostwo w roli pierwszego szkoleniowca. Szłyśmy za nim w tym celu.
Gdyby miała pani stworzyć swój ranking najlepszych sezonów ligowych, to na którym miejscu znalazłby się ten miniony w Policach? W końcu była pani najlepiej blokującą zawodniczką ligi z liczbą 100 bloków.
Na pewno ten sezon byłby w ścisłej czołówce, choć początki były trudne, gdy nie zdobyłyśmy Superpucharu, ani Pucharu Polski. Jednak cieszy mistrzostwo Polski. A ja bardzo dobrze czułam się w tych rozgrywkach. Nie tylko w bloku, ale też w ataku bardzo dobrze rozumiałyśmy się z Marleną Kowalewską.
Ona doznała kontuzji w finałach, zerwała więzadła krzyżowe, co wyklucza ją także z gry w sezonie reprezentacyjnym. Taki uraz mocno wybija z rytmu drużynę?
We mnie te emocje związane z urazem Marleny siedziały jeszcze mocniej, bo poznałyśmy się jako nastolatki jeszcze w Poznaniu, gdzie obie zaczynałyśmy grać w siatkówkę. Bardzo mocno przeżywałam jej sytuację. Tamten mecz, w którym doznała kontuzji zapamiętałam jeszcze z jednego powodu. Dziewczyny urządziły mi po nim niespodziankę i zorganizowały wieczór panieński. To także pokazuje, jaką zgraną paczkę stworzyłyśmy. Marlena też się pojawiła, choć ledwo chodziła przez to kontuzjowane kolano. Spędziłam z nią również cały kolejny dzień, próbując pozytywnie nastawić. Kiedy siedziała w hali podczas trzeciego meczu finałowego, miałam cały czas w głowie, że chcemy zdobyć to złoto dla niej. Choć to decydujące spotkanie nasze rywalki z Rzeszowa zaczęły od prowadzenia 2:0, ale później zaczęły słabnąć, a my wzięłyśmy sprawy w swoje ręce. Choć trzeba przyznać, że Developres zawiesił nam w tym sezonie wysoko poprzeczkę i grał naprawdę na świetnym poziomie. W końcu pokonały w Lidze Mistrzyń najlepszy zespół na świecie, czyli VakifBank Stambuł.
Wróćmy do tematu reprezentacji Polski. Z jakiej strony dał się poznać trener Stefano Lavarini w ciągu ostatnich tygodni?
Pozytywny człowiek, który bardzo dobrze wpływa na nas i można z nim na luzie porozmawiać, gdy tego potrzebujemy. Cały czas podkreśla, że liczy się zespół, a nie indywidualności, z czym ja się zdecydowanie zgadzam. Kiedy trzeba, potrafi przycisnąć na treningu.
Od lat walczyłyście o zatrudnienie zagranicznego selekcjonera. Czuje pani teraz, że zostałyście wysłuchane przez władze PZPS?
Nie do końca wiem, czy to nasz głos został wysłuchany, czy opinie innych osób, ale dobrze, że do tych zmian doszło. Gdy związek pracował nad wyborem selekcjonera, koordynująca tę sekcję Aleksandra Jagieło dzwoniła także do mnie, ale bardziej rozmawiałyśmy o tym, jak do tej pory wyglądała rzeczywistość kadrowa. Zmiany były potrzebne.
Czego pani, jako zawodniczka potrzebuje od selekcjonera, żeby czuć się w kadrze komfortowo?
Dużo mówiłyśmy z dziewczynami od tym zainteresowaniu ze strony trenera, bo wcześniej ten kontakt był bardzo słaby. Oczywiście nie było tak, żeby selekcjoner nie odezwał się do mnie przez cały sezon ligowy, ale są też trenerzy prowadzący jednocześnie drużyny klubowe i mający lepszy kontakt z zawodniczkami.
Na pewno chciałybyście nawiązać swoją grą do wyników z 2019 roku. Awansowałyście wtedy do turnieju finałowego w Lidze Narodów, zajęłyście czwarte miejsce w mistrzostwach Europy. Późniejsze lata były już tylko krokiem w tył dla kadry kobiet?
Nie chciałabym, żeby przez moją opinię ktoś uznał, że zeszłego roku nie oceniam wysoko, bo np. nie zagrałam w ostatnich mistrzostwach Europy. Jednak wyniki pokazują, że nie było tak dobrze, jak wcześniej (rok temu Polki nie weszły do finałów Ligi Narodów i odpadły z mistrzostw Europy w ćwierćfinale – red.). Na pewno trzy lata temu utrzymywałyśmy na tyle wysoki poziom, który pozwalał nam rywalizować z czołówką. W mistrzostwach Europy byłyśmy wtedy czwarte i bardzo mocno nas bolało, że będąc krok od medalu, nie udało się go zdobyć. Z perspektywy czasu trzeba uznać tę czwartą lokatę za niezłe osiągnięcie.
Głównym punktem tego sezonu są mistrzostwa świata, w których zagracie jako współ gospodynie. Wasz trener mówi, że Liga Narodów to etap przygotowań do mundialu, a mundial to jeden z etapów na drodze do kwalifikacji olimpijskiej do Paryża. Jak pani na to patrzy?
Skupiam się na razie na Lidze Narodów, bo te mecze pozwolą nam zdobywać ważne punkty do rankingu FIVB tak ważnego w kontekście walki o igrzyska. Jeśli myślę o mistrzostwach świata w Polsce, to liczę, że pokażemy polskim kibicom na co nas stać. W końcu trzy lata temu podczas meczów mistrzostw Europy w Łodzi, ich doping przerósł nasze oczekiwania i stworzyli atmosferę, której żadna z nas nie zapomni do końca życia.
Wie pani, że trener Lavarini ma wpisaną specjalną premię za olimpijskie złoto? Dziś ten cel wydaje się abstrakcyjny, ale sama kwalifikacja do Paryża jest w waszym zasięgu?
Będzie ciężko, ale całą grupą jesteśmy nastawione na to, by ten cel zrealizować. Trener też to wielokrotnie podkreślał. Powalczymy o spełnienie naszych marzeń.