„Dziś, po prawie 25 latach pracy, postanowiłam ustąpić z roli szefowej YouTube i rozpocząć nowy rozdział, skupiając się na rodzinie, zdrowiu i własnych projektach, które są moją pasją. Właściwy czas nadszedł i czuję, że mogę to zrobić, ponieważ w YouTube mamy niezwykły zespół liderów” – napisała Wojcicki w liście opublikowanym przez YouTube.
Wiadomo już, kto zastąpi ją na stanowisku – to Neal Mohan. „Przez 15 lat pracowałam z Nealem, od momentu, gdy w 2007 r. po przejęciu DoubleClick przyszedł do Google”.
„Ćwierć wieku temu podjęłam decyzję, by dołączyć do pary absolwentów Stanforda, budujących nową wyszukiwarkę. Nazywali się Larry i Siergiej” – wspomina w swoim liście, dodając, że nawiązanie współpracy z założycielami Google Larry Pagem i Sirgiejem Brinem to najlepsza decyzja jej życia.
Co zamierza teraz robić? „W dłuższej perspektywie uzgodniłam z Sundarem, że przyjmę rolę doradczą w Google i Alphabecie (firma-matka Google). Pozwoli mi to wykorzystać moje doświadczenie, aby służyć radą i wskazówkami całej firmie Google i portfelowi spółek Alphabet”.
Na liście 100 najbogatszych Polaków ”Forbesa” 2022 roku zajmowała 16. miejsce z majątkiem szacowanym na 3,325 mld zł. Kim jest Susan Wojcicki – jedna z najważniejszych Amerykanek z polskim paszportem?
Przypominamy tekst opublikowany w „Forbes Women” w 2019 r.
Dyrektor generalna YouTube'a nie wierzy, że milczenie jest złotem. Pisze felietony do najpoczytniejszych gazet i portali, udziela się na Twitterze, nie stroni od telewizji. Bez ogródek krytykuje wszystko, co uważa za głupie czy niesprawiedliwe, a ostatnio zainicjowała kampanię #SaveYourInternet (#RatujmyInternet) przeciw unijnej dyrektywie o prawach autorskich na rynku cyfrowym. Twierdzi, że przyjęcie Artykułu 13 projektu uniemożliwiłoby przesyłanie treści milionom twórców i zwykłych użytkowników, pierwszych rujnując, drugim odbierając dostęp nie tylko do rozrywki, lecz także wiedzy.
Można się oczywiście zastanawiać nad motywami protestu, bo wprowadzenie dyrektywy zablokowałoby Europejczykom dostęp do sporej części zasobów YouTube'a, czyli drastycznie ograniczyło dochody firmy i przerzuciło na nią odpowiedzialność za łamanie praw autorskich przez internautów. Ale serwis już teraz bada wszystkie zamieszczane filmy pod kątem legalności, zaś Wojcicki jest w dobrym towarzystwie. Pomysłowi biurokratów z Brukseli sprzeciwiają się m.in.: nienastawiona na zysk Wikimedia Foundation, kilkadziesiąt prestiżowych uczelni, organizacje Human Rights Watch, Reporterzy bez Granic i Electronic Frontier Foundation.
Czytaj też: Olga Malinkiewicz - Polka, która ratuje świat
Kobiety w Dolinie Krzemowej
Latem ubiegłego roku pani dyrektor nie mniej gwałtownie zareagowała na opublikowaną przez Gizmodo notatkę służbową inżyniera Google’a Jamesa Damore’a, który zarzucił szefom tzw. dyskryminację pozytywną (preferencje dla mniejszości). Wywodził, że kobiety gorzej niż mężczyźni radzą sobie w branży informatycznej, ponieważ są ewolucyjnie przystosowane do interakcji z ludźmi, a nie narzędziami, technologia ich nie kręci, a poza tym mają skłonności neurotyczne.
Wojcicki odparła na łamach „Fortune”, że panie z Doliny Krzemowej faktycznie nie osiągają takich sukcesów jak panowie, ale bynajmniej nie wskutek uwarunkowań biologicznych, tylko za sprawą seksizmu. „Moje zdolności i zaangażowanie nieustannie kwestionowano – wspominała. – Nie dostawałam zaproszeń na branżowe konferencje. Odwiedzający firmę inwestorzy ignorowali mnie, wypytując o wskaźniki młodszych rangą kolegów. Szefowie bezceremonialnie przerywali, kiedy zaczynałam mówić, a na pomysły nie reagowali, póki nie przedstawił ich ponownie mężczyzna”.
Wcale nie przesadzała. – Sektor technologiczny i dyskryminacja kobiet są równie nierozłączne jak liga futbolowa i wstrząsy mózgu – przyznaje piszący kiedyś o informatyce do amerykańskiego „Newsweeka” Kevin Maney. – Panie nie awansują i nie dostają równej płacy za taką samą pracę jak wykonywana przez facetów. Inwestorzy nie chcą finansować zakładanych przez nie start-upów.
A jednak „warta” pół miliarda dolarów Susan Wojcicki zarządza spółką wycenianą na 90-105 mld. „Forbes” daje jej siódme miejsce wśród stu najpotężniejszych kobiet świata, „Fortune” – dziesiąte, zaś „Adweek” pierwsze na liście 50 liderów branży reklamowo-marketingowej. Jak do tego doszła? Startowała z wysokiego pułapu i miała sporo szczęścia. W przypadku Susan nie trzeba rozstrzygać dylematu natura czy kultura, nad którym od stuleci głowią się naukowcy. Jej polski tata Stanley przez wiele lat kierował wydziałem fizyki teoretycznej na zaliczanym do światowej czołówki Stanford University. Mama Esther cieszy się opinią jednego z najwybitniejszych amerykańskich pedagogów.
Historia Susan Wojcicki. Rodowita nowojorczanka z polskim paszportem
Stanley urodził się w Warszawie i do 13. roku życia nosił imię Stanisław. Jest synem Franciszka Wójcickiego – działacza Polskiego Stronnictwa Ludowego, który w 1947 roku został posłem na Sejm Ustawodawczy. Wobec sfałszowania przez komunistów wyborów i narastających represji chciał uciec na Zachód, ale kapitan szwedzkiego okrętu handlowego Viking zgodził się wziąć tylko trzy osoby. Franciszek powierzył mu zatem żonę i dwóch synów, a sam wrócił do Warszawy, gdzie został wkrótce aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Spędził za kratami 6 lat i aż do śmierci w 1983 roku nie uzyskał paszportu.
Esther to rodowita nowojorczanka. Przyszła na świat w rodzinie żydowskich imigrantów z Rosji, skończyła anglistykę, nauki polityczne i dziennikarstwo na University of California w Berkeley, literaturę francuską na Sorbonie, pedagogikę na San Jose University. Jeśli chodzi o dokonania w tej ostatniej dziedzinie, porównywana bywa z Janem Amosem Komeńskim. Stworzyła mianowicie koncepcję nauczania metodą „lotów księżycowych”, która pozwala w pełni wykorzystać intelektualny potencjał dzieciaków.
Określenie nawiązuje do fali entuzjastycznego zainteresowania naukami ścisłymi, jaką wywołał w USA przedstawiony przez prezydenta Kennedy’ego projekt podboju naszego satelity. Mówiąc w dużym skrócie, chodzi o to, by młodzi ludzie zamiast wkuwać, rozwijali umiejętność kreatywnego, niekonwencjonalnego rozwiązywania problemów, które ich najbardziej fascynują, przy użyciu najnowocześniejszych technologii.
„Garaż Susan”. Początki Googla na meblach z Ikei
Stosując ową metodę, Esther – zwana powszechnie „Woj” („Łodż”), bo poprawne wymówienie nazwiska „Wojcicki” grozi jankesowi połamaniem języka – uczy dziennikarstwa w Palo Alto High School i opracowała program zajęć dla studentów tegoż wprowadzony na wszystkich kalifornijskich uniwersytetach. Z jej pedagogicznego talentu skorzystały również córki. – Uważam, że dziennikarstwo wdraża do logicznego myślenia – powiedziała „Fortune”. – Trzeba zebrać wszystkie dostępne informacje, wybrać najważniejsze, a potem szybko i klarownie opisać sedno sprawy.
Nie oczekiwała, że dziewczyny zostaną reporterkami. Chciała tylko, by nauczyły się obiektywnej oceny faktów i jasnego formułowania wniosków. Wszystkie trzy skończyły zatem adekwatne kursy w Gunn High School. Janet i Susan pisały do szkolnej gazety „Oracle”, Anne została redaktor naczelną oraz uzyskała stypendium za teksty sportowe. Dziś jest szefową biotechnologicznej firmy 23andMe, która zapoczątkowała modę na robienie sobie testów DNA, i eksmałżonką współzałożyciela Google’a Sergeya Brina. Rozwiedli się trzy lata temu.
Janet zrobiła doktorat z antropologii i wykłada na University of California w San Francisco. A Susan najbardziej lubiła czytać. W liceum chodziła do biblioteki z koszem na brudną bieliznę, wypełniała go książkami i ledwo dawała radę przynieść z powrotem. Odwidziało jej się po skończeniu literatury angielskiej na Harvardzie. Początkowo uzyskała stopień magistra ekonomii i myślała o pisaniu pracy doktorskiej, ale ostatecznie uznała, że praktyka jest ciekawsza niż teoria, i poszła do szkoły biznesu przy University of California w Los Angeles.
Tymczasem dwaj doktoranci Stanford University, 23-letni Larry Page i jego wspomniany rówieśnik Brin, opracowali nowatorski algorytm przeszukiwania internetu BackRub (później PageRank), oparty na skanowaniu i indeksowaniu wszystkich istniejących dokumentów HTML oraz analizie jakości ich hipertekstowych odnośników, czyli realnej przydatności danej strony dla osoby, która wpisuje hasło. Pracujący na serwerach Stanford program zyskiwał coraz większe uznanie, chłopcom zaczęło brakować pieniędzy i postanowili założyć firmę. Nazwa była parafrazą słowa „googol” (jedynka ze stoma zerami) i nawiązywała do gigantycznej liczby zindeksowanych dokumentów.
Sławny i bogaty absolwent ich uczelni, twórca Sun Microsystems Andy Bechtolsheim, podczas prezentacji wiercił się nerwowo, bo myślał już o następnym, ważniejszym spotkaniu. Nie zadał ani jednego pytania, wypisał czek na 100 tysięcy dolarów, a Page i Brin spłacili długi, kupili lepszy sprzęt, po czym wynajęli na siedzibę zarejestrowanego 4 września 1998 r. przedsiębiorstwa – jak przystało pionierom branży technologicznej – garaż. Jego właścicielką była Susan Wojcicki.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo.
Pomieszczenie możemy obejrzeć, wpisując do Google’a hasło „Susan’s Garage”. Ojców założycieli nie było stać na meble z prawdziwego zdarzenia, więc pracowali przy grubej płycie ze sklejki umieszczonej na dwóch kozłach, mieli najtańsze półki z Ikei, pożyczony od gospodyni stolik i kredens oraz pianino elektryczne, a parapet udekorowali dwoma kwiatkami. Na archiwalnych zdjęciach zachowała się także stojąca koło zlewu pusta butelka po piwie.
Wojcicki była w nieco lepszej sytuacji finansowej. Niecały miesiąc wcześniej wyszła za kolegę z pracy Dennisa Tropera, więc rodzice pomagali młodym małżonkom płacić czynsz. Zahaczyła o dział marketingu Intela, doradzała klientom firmy konsultingowej Bain & Company, ale coraz bardziej pociągały ją koncepty najemców garażu. Poza tym spodziewała się dziecka, a w USA nie istnieje coś takiego jak urlop macierzyński. Jeśli kobieta chce się piąć po szczeblach kariery, to ma w ciążę nie zachodzić.
Amerykanka polskiego pochodzenia dołącza do Google'a. Etat nr 16
Kiedy profesor informatyki ze Stanford David Cheriton dorzucił do kapitału zakładowego Google’a 200 tys. dolarów, Jeff Bezos – milion, a ich śladem poszli inwestorzy korporacyjni, podjęcie pracy w start-upie stało się dla Susan najbardziej sensowną opcją. Dostała etat numer szesnaście: specjalistki od marketingu. – Branża kompletnie nie zdaje sobie sprawy, jak ogromny wkład wniosła w sukces firmy – mówi dawny współpracownik Wojcicki, Dick Costello, który przez pięć lat był dyrektorem generalnym Twittera. – Zresztą Susan nigdy nie zabiegała o sławę. Zależy jej przede wszystkim na wynikach, a osiągnięcia przypisuje całemu zespołowi, więc każdy chce dla niej pracować.
Nie wszyscy podzielają opinię Costello. Szczególnie pastwił się nad Wojcicki portal Gawker, który już nie istnieje – doprowadził go do ruiny urażony plotkami na swój temat miliarder Peter Thiel. Blogerzy Gawkera pisali, że „wygrała fortunę na loterii IPO (pierwsza oferta publiczna), ponieważ psim swędem wynajęła garaż dwóm żabom, które okazały się zaczarowanymi książętami, i może sobie pozwolić na arbitralne szastanie pieniędzmi spółki jako szwagierka Brina”.
Być może niechęć niektórych mediów do Wojcicki bierze się stąd, że kierowała aspektami działalności Google’a, których użytkownicy nie lubią najbardziej. Jej ekipa wprowadziła reklamy kontekstowe (AdSense), zaproponowała wyświetlanie linków sponsorowanych na szczycie listy wyników oraz sprytne łączenie kluczowych słów w tekstach, np. prasowych, bynajmniej nie z szerszą ich wykładnią, lecz z ogłoszeniami. Wojcicki kupiła szpiegujący nas za pomocą podszytych ciasteczkami banerów DoubleClick, a później Urchin Software, na bazie którego powstało Google Analytics.
Przynosiła spółce lwią część zysków, a zarazem stworzyła bezprecedensowe mechanizmy inwigilacji, przy których dwukierunkowe teleekrany Wielkiego Brata to dziecinna zabawka. Google kontroluje 90 proc. rynku wyszukiwarek, oferuje najpopularniejszą przeglądarkę internetową Chrome, pocztę Gmail, działające w chmurze edytory tekstu i arkusze kalkulacyjne Google Docs, mapy, kalendarze, system operacyjny Android, który znajdziemy w 80 proc. smartfonów. Ponieważ większość usług jest darmowa, firma rejestruje każde nasze kliknięcie, słowo, nagłówek wiadomości, by najefektywniej dobrać reklamy. Istotą biznesu stał się handel informacjami o upodobaniach i preferencjach klientów.
Youtube wziął rynek szturmem. Przejęli go, bo nie mieli szans wygrać
Przejęcie YouTube’a też było pomysłem Susan. W 2006 roku została skierowana na odcinek ratowania Google Video i szybko zdała sobie sprawę, że jej serwis nie ma szans wygrać z błyskawicznie rozwijającym się start-upem, który w ciągu 14 miesięcy dochrapał się 100 milionów odtworzeń wideo dziennie. Przedstawiła zatem plan finansowy uzasadniający wykupienie konkurencji za 1,65 mld dol., czyli dokonania największej transakcji w dotychczasowej historii firmy.
Dostała zielone światło, osiem lat później objęła dowodzenie YouTube’em, a jednym z pierwszych produktów opracowanych za jej rządów była aplikacja mobilna dla dzieci YouTube Kids z opcją kontroli rodzicielskiej i fabrycznymi filtrami obyczajowymi. Różne organizacje podniosły krzyk, że spółka wciska najmłodszym reklamy, ale owo rozdzieranie szat mocno pachniało hipokryzją. To samo robią przecież telewizje, zaś dzięki odrębnej wersji oprogramowania maluchy oglądają przynajmniej anonse zabawek pluszowych, a nie seksualnych.
Business women z pięciorgiem dzieci. „Najpierw rodzina”
Wojcicki wie prawdopodobnie o wychowaniu dzieci znacznie więcej niż zawodowi działacze, bo ma pięcioro. Choć sama znajduje się w wyjątkowo komfortowej sytuacji, rozumie problemy mniej zamożnych matek i próbuje im pomagać. W dużej mierze dzięki niej Google otworzyło nie jedno, a cztery przedszkola dla pociech pracowników. Wprawdzie po starcie drugiego w 2008 r. pojawiły się głosy, że jest zbyt luksusowe – obliczone na kieszeń menedżerów – ale firma rozwiązała problem, zwiększając dotacje do opłat i budując tańsze placówki.
Google regularnie trafia na szczyt zestawień firm, w których najfajniej się pracuje, m.in. dlatego, że wpisana do korporacyjnego katechizmu zasada „najpierw rodzina” nie jest pustym sloganem. Menedżerowie HR rozumieją, że z małżonkami i dziećmi pracownika nie ma sensu konkurować, bo się przegra. Lepiej ich spacyfikować dodatkowymi dniami wolnymi i bardziej elastycznym rozkładem zajęć.
Stany Zjednoczone to jedyny kraj poza Omanem i Papuą-Nową Gwineą, w którym kobietom nie przysługuje płatny urlop macierzyński, a jedynie – na postawie federalnej ustawy FMLA – 2 miesiące bezpłatnego zwolnienia po porodzie. Jest ono nieopłacalne finansowo i zawodowo, bo z punktu widzenia pracodawcy pani nieprzychodząca tak długo do firmy wykazuje skrajną nieodpowiedzialność, zatem przy najbliższej okazji dostaje wypowiedzenie. Poza tym przepis obejmuje tylko przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 50 osób oraz kobiety, które mają etat przynajmniej rok i przepracowały minimum 1250 godzin – w sumie 59 proc. Amerykanek.
Dlatego gwarantowany przez Google 22-tygodniowy płatny urlop dla młodych matek i trzymiesięczny dla ojców plus becikowe w gotówce zdają się niewiarygodnym luksusem. Wojcicki przekonuje, że zmiana prawa federalnego miałaby sens ekonomiczny. W postindustrialnej gospodarce napędzonej innowacyjnością kluczowym problemem pracodawców stała się lojalność wobec firmy, bo pula zdolnych programistów czy inżynierów jest ograniczona. Po wydłużeniu przez Google’a urlopów z 12 do 18 tygodni w 2007 roku o połowę zmalała liczba odchodzących kobiet. Nie straciłyby również inne branże.
Urlopy macierzyńskie w Kaliforni? Bo „macierzyństwo jest dobre dla biznesu”
Od niedawna przedsiębiorcy z Kalifornii muszą wypłacać paniom na wymuszanym przez FMLA bezpłatnym urlopie macierzyńskim
60–70 proc. średniej stawki stanowej do maksimum 1173 dol. tygodniowo przez trzy miesiące i 87 proc. firm twierdzi, że nowe przepisy nie zwiększyły kosztów własnych. Natomiast koszty społeczne spadają. W New Jersey po wprowadzeniu podobnych przepisów jak kalifornijskie odsetek młodych matek na zasiłkach spadł o 40 proc.
W leseferystycznej Ameryce argument, że świadczenia macierzyńskie są dobre dla biznesu, bardziej przemawia do ustawodawców niż racje humanitarne. Zaś szefowa YouTube’a jest najlepszym przykładem, że w pracownika opłaca się inwestować. Google nie ujawnia wyników finansowych spółek zależnych, lecz wiadomo, że w zeszłym roku jego globalny dochód wyniósł 110 mld dol., czyli o 20 proc. więcej niż w 2016 r. Prawie 90 proc. pochodziło z reklam, zaś ich liczba rosła najszybciej właśnie na YouTubie.
Zdaniem ekspertów w tym roku serwis zarobi 13 mld dol., czyli więcej niż Netflix. „Niedługo dogoni, a może nawet przegoni tradycyjne korporacje medialne” – uważa analityk Bernstein Research Carlos Kirjner. Dlaczego? Bo Wojcicki wróciła do korzeni. Wprowadzony przez nią model reklamowy odbiera ogłoszeniodawców telewizjom skuteczniej niż Hulu, Amazon, Facebook oraz inni gracze na rynku wideo i streamingu. A szefowa YouTube’a nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.