Chyba najtrafniejszym podsumowaniem fatalnej sytuacji psychiatrii dziecięcej w Polsce jest zdanie wypowiedziane przez jedną z twoich rozmówczyń. Mówi ona, że w naszym kraju psychiatria dziecięca jest traktowana tak, jak te dzieci. Ma być i nie sprawiać kłopotu. Nie odzywać się niepytana.
Marta Szarejko: – To zdanie wypłynęło w jednej z najbardziej zaskakujących dla mnie rozmów, z szefową kliniki dla dzieci i młodzieży w Gdańsku. Polska jest na drugim miejscu w Europie, za Niemcami, jeśli chodzi o liczbę samobójstw wśród dzieci i nastolatków, więc spodziewałam się rozmowy o traumach, ale dr Izabela Łucka przez cały czas unikała epatowania zatrważającymi przykładami czy cytowania statystyk, które oprócz chwilowego szoku, nie wywołują żadnych zmian. Próbowała natomiast tłumaczyć, jak dochodzi do tego, że dzieci tak często mają myśli samobójcze, z jakich zmian w rodzinie i szkole to wynika. Opowiadała też, dlaczego psychiatria dziecięca jest u nas traktowana po macoszemu, z pogardą.
I to zarówno przez państwo, jak i przez samych lekarzy.
– Psychiatrię postrzega się jako niechlubną dziedzinę, w którą nie warto inwestować, zajmować się nią ani w niej kształcić. Profesor Tomasz Wolańczyk mówi, że w ostatnich latach na medycynę w ogóle dostaje się dużo więcej kobiet. Mężczyźni, jeśli wybierają ten kierunek, decydują się na najbardziej dochodowe specjalizacje, jak chirurgia plastyczna czy kardiologia. Potwierdza to psychiatra i psychoterapeutka Agnieszka Dąbrowska, która ma męża kardiologa. Gdy słyszy od niego, że wstawił zastawkę za kilkadziesiąt tysięcy złotych pacjentowi po osiemdziesiątce, natychmiast przelicza, ile byłoby za to terapii dla dzieci. Psychiatrią dziecięcą zajmują się głównie kobiety, jest ich niewiele, pracują ponad siły, a i tak są lekceważone, często przedstawiane przez media jako osoby, które bardzo źle zarządzają i powinny jednego dnia odejść z oddziałów i zrobić strajk. Jednak pytanie, co wtedy stałoby się z dziećmi, nie pozwala im tego robić.
Jedna z twoich rozmówczyń mówi wręcz, że czuje się gorsza od innych lekarzy.
– Że bardzo długo wstydziła się tego, że jest psychiatrą dzieci i młodzieży. Lekarze nie lubią o tym mówić, jakby to była gorsza medycyna, tajemnicze pomieszanie dziedzin, nic konkretnego. Tymczasem psychiatria dziecięca wymaga połączenia wielu różnych nauk i kompetencji, znajomości psychologii, socjologii, ogromnej wiedzy, ale też wielkiej empatii i wrażliwości. I niesie za sobą największą odpowiedzialność, bo w końcu obszarem, na którym się pracuje, jest psychika dziecka. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej obciążającego, zwłaszcza jeśli jest to dziecko przerzucane między placówkami, schorowane, niezaopiekowane właściwie przez żadną część systemu. W wielu szpitalach miałam wrażenie, że patrzę na krajobraz po bitwie, że coś się dawno przelało, a lekarze siłą rozpędu, ale z wielkimi sińcami pod oczami jeszcze walczą. Jedna z lekarek powiedziała, że czuje się, jakby pracowała na stacji benzynowej, bo co chwila pod szpital podjeżdżają karetki. I nie może odmówić, bo nie chce, żeby jej cmentarz się powiększał.
Mówią też, że nie mają czasu dla własnych dzieci i pewnie kiedyś to dla nich będą musiały szukać pomocy psychiatrycznej.
– To mówi charyzmatyczna psycholożka z Mazur, którą poznałam podczas Kongresu Zdrowia Psychicznego. Kilku starszych lekarzy perorowało o tym, jak wspaniale jest w psychiatrii dziecięcej i jak niezwykle dobre zmiany zaszły od wprowadzenia reformy. Ona w którymś momencie nie wytrzymała, wyszła i powiedziała, że pracuje w pierwszym stopniu ośrodków pomocy psychiatrycznej powstałych w ramach tej reformy, dokąd mogą się zgłosić dzieci z problemami. Tam jest grupa psychologów i terapeutów, bez psychiatrów. Ich wsparcie miało z założenia pomóc wykluczyć konieczność pójścia do szpitala.
No właśnie, bo szpital powinien być ostatecznością, a z tego, co piszesz, u nas jest praktycznie jedynym ogniwem.
– I stąd właśnie pomysł ośrodków. Tyle że miało ich być 500, a jest niecałe 100. Do tego, trafiają tam zupełnie przypadkowe osoby, które nigdy nie pracowały z dziećmi. Rozpędzenie tej reformy obnażyło, jak niewielu specjalistów jest w Polsce. Moja rozmówczyni pracuje w takim ośrodku w Kolnie, ma kilkanaście lat doświadczenia, zarabia 2 tys. zł miesięcznie, a książki, z których musi się doszkalać, kupuje jej mąż. Podobnie jej koleżanki – wszystkie chciałyby zrobić specjalizację z terapii rodzinnej, która jest kluczowa w leczeniu dzieci, ale to kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Co chwila trafiają do nich dzieci z myślami samobójczymi, których nie mają gdzie odesłać, bo najbliższy szpital psychiatryczny w Olsztynie jest zapełniony. Żyją więc w gigantycznym stresie, pracują za grosze i boją się, że zaniedbają własne dzieci. Ten system zupełnie nie działa.
Zostawmy na chwilę lekarzy, a skupmy się na pacjentach. Sporo miejsca w książce poświęcasz dzieciom i młodzieży LGBT, kierowanym na oddziały psychiatryczne. Dlaczego tam trafiają?
– Z powodu różnych zaburzeń wywołanych choćby przez dyskryminację czy mniejszościowy stres. Te dzieci doświadczają skrajnej nietolerancji, nawet we własnych domach. Gdy rozmawiam z lekarkami na Mazurach czy na Śląsku, mówią mi, że rodzice boją się tematyki LGBT. Dla nich to jest tajemniczy skrót, lepiej go nie rozszyfrowywać. Charakterystyczne jest, że w piątek dziecko dostaje wypis ze szpitala, a we wtorek wraca, bo stwierdza, że lepiej być w szpitalu niż w domu. Kiedy rodzice odkryją, że dziecko przyniosło jakiś przedmiot z motywem tęczy, natychmiast go palą. Wypisują też dziecko na żądanie, gdy dowiadują się, że do szpitala nie przychodzi ksiądz, i zabierają je na egzorcyzmy. Ewentualnie sami przywożą księdza do szpitala i to on odwiedza ich dziecko.
Czytaj też: Dzieci, które próbują popełnić samobójstwo
Jednak najbardziej zaskoczyło mnie, że temat LGBT wypłynął podczas moich rozmów, w których się tego nie spodziewałam, np. o zaburzeniach odżywiania. Specjalizujący się w tej dziedzinie Maciej Pilecki powiedział, że zastanawia się, ile razy nie zadał komuś pytania na temat płci, tracąc szansę na zrozumienie pacjenta. Czasem trudno dociec, czy dziecko nie lubi swojego ciała i dlatego się odchudza, czy nie lubi swojej płci i nie chce, żeby ona się ujawniła. Podobnie przy spektrum autyzmu – między 50 a 70 proc. dziewczynek w spektrum nie utożsamia się z dziewczynkami heteroseksualnymi, niekoniecznie dlatego, że są lesbijkami. Czasem po prostu nie chcą przyjąć określonej roli społecznej. Również jeśli chodzi o próby samobójcze i depresję, najwięcej jest ich wśród dzieci i młodzieży LGBT.
Głośnym echem w Polsce odbiło się zeszłoroczne samobójstwo ośmiolatka. Dlaczego coraz młodsze dzieci targają się na własne życie?
– Doktor Wolańczyk mówi, że świat tak szybko się zmienia, że ani rodzice, ani nauczyciele za tymi zmianami nie nadążają, więc te dzieci zostają same. Rozmawiałam z dr Izabelą Łucką o samobójstwie tego ośmiolatka. Część psychologów uważa, że tak małe dziecko nie rozumie, co robi. Jej zdaniem wie. Ale właściwie liczne samobójstwa świadczą o tym, że dzieci nie widzą wokół siebie dorosłych, którzy mogliby im pomóc. Słyszałam historie o dzieciach, które doświadczają przez sześć lat takiej przemocy w szkole, że potem nie są w stanie mówić. I nikt tego nie widzi, ani rodzice, ani nauczyciele. Jak wielka musi być bezradność ośmiolatka, który w tłumie dorosłych nie widzi nikogo, komu może powiedzieć, co się z nim dzieje? To jednak odpowiedzialność dorosłych, że dzieci nie wiedzą, gdzie pójść po pomoc, nie potrafią nazywać emocji, nie wiedzą, jak sobie z nimi radzić.
Poruszający i zupełnie nieznany jest też temat psychiatrii niemowlęcej. Kiedy kilkumiesięczne dziecko może potrzebować psychiatry?
– Na przykład jeśli unika kontaktu wzrokowego, nie reaguje na imię, a pediatra wykluczył choroby fizyczne, już przed ukończeniem pierwszego roku życia można podejrzewać spektrum autyzmu. Dowiedziałam się o tym od dr Jolanty Paruszkiewicz, psychiatry i pediatry, która przez lata była szefową oddziału dla dzieci w Józefowie. W naszej rozmowie przywołała przykład matki, która przychodziła do niej z maleńkim dzieckiem na rękach. Tyle że ono zawsze było oddzielone jakąś zabawką, nie dotykało jej bezpośrednio. Wisiało trochę jak bezwładna lalka. Lekarka poprosiła, żeby na następną wizytę matka przyszła z ojcem dziecka. On się spóźnił. Ale gdy tylko przyszedł, rozpromieniło się. Ta kobieta się rozpłakała, okazało się, że bardzo się boi, że będzie złą matką, że jest jej bardzo trudno. A dziecko wyczuwało jej lęk na poziomie fizjologicznym. W takiej sytuacji powinna się zacząć terapia rodzinna, tak małe dzieci leczy się przez rodziców.
Ciekawe jest też, że czasem rodzice diagnozują u siebie zaburzenie, obserwując własne zachowania z dzieciństwa u swoich dzieci. Tak jest w przypadku kobiet ze spektrum autyzmu. Opowiedz o tym.
– Kobiety zauważają u swoich zdiagnozowanych dzieci zachowania, które pamiętają ze swojego dzieciństwa. Wcześniej nie miały szans na diagnozę, bo do niedawna dziewczynek w kontekście spektrum autyzmu w ogóle nie brało się pod uwagę. One świetnie się socjalizują, trudno to u nich na wczesnym etapie wyłapać. Ten temat jest też ciekawy w aspekcie seksualnym. Bo młode kobiety wydają się bardzo wyzwolone – jeśli nie mają ochoty być w hetero związku, to tego nie robią. Sarah Hendrickx w świetnej książce „Dziewczyny i kobiety w spektrum” bada, jak dobierają sobie partnerów i partnerki. Często kluczem są wspólne zainteresowania, które okazują się zresztą mocnym spoiwem i na ich bazie tworzą szczęśliwe związki. Przytacza wypowiedź kobiety, która wyszła za mąż, bo jej partner miał sprzęt sportowy, którego ona chciała używać. Również pedagożka i edukatorka seksualna Iza Fornalik bardzo afirmatywnie mówi o dziewczynach ze spektrum, że są to twórcze, wspaniałe osoby.
Które do tego świetnie się maskują.
– Obserwują i wiedzą, jak powinny się zachowywać, żeby nie wzbudzać podejrzeń otoczenia. Poza tym nie ma testów, żeby je diagnozować. Wiele przypadków spektrum autyzmu u dziewczynek wypłynęło w pandemii, ponieważ one zamykały się w pokojach, niektóre nie miały kontaktu nawet z rodziną. Trafiały do psychiatrów, bo rodzice podejrzewali depresję, a okazywało się, że to spektrum. Spektrum autyzmu to zaburzenie wzajemności, te osoby nie mają potrzeby, żeby robić coś z kimś, poznawać czyjąś perspektywę, nie interesuje ich to, w związku z czym nie mają przyjaciół. Wymaga to dużej świadomości i uważności rodziców, aby to wyłapać wcześniej i nie dopuścić do sytuacji, gdy 16-latka nie tylko nie chce wychodzić z domu, ale nawet ze swojego pokoju.
Piszesz też, że dziewczyny w spektrum autyzmu często nie akceptują własnej płci. Czym to się objawia?
– Mają ogólny problem z akceptacją zmian, tymczasem dojrzewanie to jedna wielka zmiana, więc jest dla nich bardzo trudne. Bandażują rosnące piersi, aby je ukryć. Bardzo źle znoszą miesiączkę, często wypierają ją i udają, że jej nie ma, nie używają podpasek ani tamponów. Matki zauważają spodnie we krwi i wtedy najczęściej dzieci trafiają do lekarzy. Ale wszystkie te zaburzenia się mieszają. Zaczynasz mówić o spektrum i pojawia się temat LGBT, o którym trudno mówić w oderwaniu od depresji, a chwilę po tym wychodzi temat zaburzeń odżywiania. Wszystko jest bardzo złożone, granice między diagnozami są płynne.
Ale są też mody diagnostyczne. Czasem dochodzi wręcz do nadrozpoznawalności pewnych zaburzeń.
– Lekarze diagnozują to, co znają, i to zależy od ich świadomości, wiedzy, zainteresowań. Poza tym różne trendy kulturowe i tożsamościowe przebijają się przez zaburzenia. Kiedyś to była anoreksja i bulimia, dziś jest to chęć niwelowania płci i samookaleczenia związane z nieumiejętnością regulacji emocji, która pojawia się w większości dziecięcych zaburzeń. Kiedyś na potęgę diagnozowano ADHD, dziś jest to spektrum autyzmu. Zespół Aspergera to w jakimś sensie najwygodniejszy dla wszystkich wybór, bo stereotypowo postrzega się takie dziecko jako bardzo inteligentne, tyle że nie każde dziecko z zespołem Aspergera jest geniuszem. Ale rodzice tak myślą, nauczyciel ma dodatek za zajmowanie się takim dzieckiem, a ono nie jest tak stygmatyzowane, bo intelektualnie sobie radzi, ma swoje dziwactwa, ale można je uznać za coś ciekawego. Można też dużo zdziałać, gdy zacznie się wcześnie z nim pracować.
Ale przy tym wszystkim łatwo też o błąd diagnostyczny.
– Bardzo trudno jest zauważyć, że jedno zaburzenie przeradza się w inne albo diagnoza była mylna. Poza tym lekarze boją się stawiać bardzo poważne diagnozy: schizofrenia, CHAD, bo wiedzą, jakim to ciężarem będzie dla dziecka, więc wolą długo je obserwować. Do tego choroby psychiczne u dzieci objawiają się bardzo podstępnie. Dziecięca depresja w ogólnie nie przypomina tej u dorosłych, objawia się nadmiernym pobudzeniem, nie ospałością, łatwiej pomylić ją z ADHD. Sytuację dodatkowo utrudniają progi wiekowe, bo to, co jest normą u sześciolatka, u ośmiolatka już nią nie będzie. Rodzice często oczekują szybkiej diagnozy i szybkiego wyleczenia tabletką, ale to wymaga lat i terapii całej rodziny. Nierzadko próbują przerzucić na kogoś odpowiedzialność, że ktoś im kazał przyjść, uważają, że system, który stworzyli, jest dobry i nie trzeba się tym zajmować, a to ten ktoś, kto ich przysłał, jest winny.
Jedna z twoich rozmówczyń mówi, że dzieci żyją w kilku systemach: w rodzinie, szkole i grupie rówieśniczej. Wszystkie te grupy są dotknięte chorobą dziecka i ono musi sobie radzić w każdej z nich.
– Dlatego praca psychiatry to wielka odpowiedzialność. Trzeba przekonać rodziców, porozmawiać z nauczycielami, pedagogiem, rodzeństwem. Im dłużej o tym myślę, tym mniej się dziwię, że tak mało osób chce się tym zajmować, w tym systemie, który mamy, i za te pieniądze.
To dlaczego, twoim zdaniem, lekarze, z którymi rozmawiałaś, mimo wszystkich trudności nadal chcą się zajmować psychiatrią dziecięcą?
– Myślę, że decydujące jest to, co trzyma ludzi w innych zawodach, gdzie mało zarabiają, czyli pasja. Czują, że to kochają, że potrafią to robić. I przede wszystkim nie chcą opuścić tych dzieci. Lekarki mówią, że nie ma dla nich nic lepszego niż obserwowanie dzieci, którym się udaje wyjść z kryzysu, wyleczenie ich i uratowanie, bo to jest inwestycja w dorosłego człowieka. Im wcześniej dostaną pomoc, tym większe mają szanse na to, żeby być zdrowymi dorosłymi. W takich sytuacjach zapomina się o tym, jak mało się zarabia.
Czytaj też: Bicie dzieci zostawia blizny. Na ich mózgu